Lekcja to nie tylko klient/uczeń/student, to także nauczyciel. Od jego osobistych preferencji zależy, jaki zestaw ćwiczeń i materiałów zostanie Ci zaserwowany. Na ostro czy na słodko? Bardziej do słuchania czy czytania? Uczymy się słówek, czy wymowy?
Ja również mam swoje ulubione typy zadań, o czym Ci za chwilę opowiem, ale postanowiłam też sprawdzić, jak sprawa wygląda u innych i zapytałam dwie osoby związane z nauką języków obcych, jakie są ich ulubione ćwiczenia. Jeśli też jesteś ciekawy, według jakiego klucza nauczyciele wybierają zadania dla swoich studentów, zapraszam do lektury.
Dagmara Bożek-Andryszczak, autorka bloga www.dagatlumaczy.pl i tłumaczka języka rosyjskiego, ma wiele wspólnego z Mów Do Mnie:
Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, dlatego najwięcej przyjemności sprawiają mi ćwiczenia fonetyczne i poprawiające zdolności komunikacyjne. W tych pierwszych można się nieźle powygłupiać, próbując kogoś przekonać, że rosyjskie „l” wymawia się dotykając językiem górnych zębów i części podniebienia, nie mówiąc już o zabawnych wierszykach poprawiających artykulację, które wszyscy na początku mówią dość nieśmiało, a potem sami mają z tego frajdę. Natomiast w ćwiczeniach związanych z mówieniem zachęcam osoby uczące się do puszczenia wodzy fantazji – niech nawet opowiadają same niestworzone historie, byle się przełamali i używali jak najwięcej nowo poznanych słówek.
Jak widzisz, Dagmara podobnie do mnie uważa, że najważniejsze w nauce języka obcego są dwie rzeczy: KOMUNIKACJA i ZABAWA.
Drugą osobą, którą poprosiłam o odpowiedź na to pytanie, jest Emilia Mielko, u której kiedyś ja sama uczyłam się angielskiego. Teraz Emilia rozwija się w zupełnie innej dziedzinie (koniecznie zajrzyj na www.wonderandponder.pl, to miejsce na pewno wpłynie na Ciebie pozytywnie), jednak z chęcią podzieliła się refleksjami ze swojej wieloletniej praktyki:
Mój osobisty hit numer jeden to pudełko ze słówkami.
Zawsze mi było żal tych wszystkich nowych słówek, które wprowadzałam na każdej lekcji. Wiedziałam, że zostaną zapomniane, nawet jeśli uczniowie zanotują je w zeszycie. Wiadomo jak jest – z czasem nikt już nie zagląda do tego, co było wcześniej.
Pewnego dnia wpadłam na pomysł, żeby zbierać te wszystkie nowe wyrazy z każdej lekcji, zapisywać na oddzielnych karteczkach i wrzucać do specjalnie przeznaczonego na to pudełka.
Następnie na początku każdej lekcji robiłam z uczniami rozgrzewkę, która polegała na jakiejś grze z karteczkami – a to mówienie definicji wylosowanego z pudełka wyrazu, po to, by grupa odgadła, co to za słowo. A to wyłowienie kilku kartek i opowiedzenie przy ich pomocy jakiejś historii (prawdziwej lub fikcyjnej), a to mini spektakle do zagrania przed grupą, napisane w oparciu o słówka (świetnie sprawdzało się w grupach gimnazjalnych). Ćwiczeń można wymyślać tyle, ile wyobraźnia podpowiada, na pewno nie zabraknie ich na cały rok.
Prowadzone przez cały kurs pudełko ze słówkami daje dużo satysfakcji, a także sprawdza się jako nić łącząca każdą pojedynczą lekcję w jedną, roczną całość. Ale najfajniejszy moment przychodzi pod sam koniec kursu. Kiedy ostatnie zajęcia upływają pod tytułem: „Patrzcie, jakie to pudełko pełne, a my pamiętamy każde słówko!”
Jeśli masz lub miałaś ze mną lekcje, wiesz, że podebrałam od Emilii to ćwiczenie 😉 Sprawdza się świetnie, szczególnie jako rozgrzewka na początku spotkania – zdarzyło mi się, że rozmowa oparta na tych niepozornych karteczkach trwała godzinę!
A jakie ćwiczenia lubi pani nauczycielka z Mów Do Mnie? Hmm, jak myślicie?
Ta zagadka nie jest szczególnie trudna – nie ukrywam, że faworyzuję ćwiczenia rozwijające mówienie i komunikację. Karteczki pojawiają się dość często na początku lekcji, jako rozgrzewka przed porządnym gadaniem 🙂 Tworzę różne wariacje na ich temat – czasem wymyślamy definicje słów, czasem ja zadaję pytania, czasem uczestnicy wymyślają sobie nawzajem zadania… Na zdjęciu widzisz zestaw, który wspomaga nasze aktywności. Na niebieskich karteczkach kryją się tematy do rozmowy – element losowania buduje napięcie, uczeń nigdy nie wie, na jaki temat trafi. Samochody? Ja i kobiety? A może… znak zapytania? Karteczka została odkryta, temat wyznaczony, a więc czas start – klepsydra idzie w ruch. Najbardziej lubię sytuację, kiedy proszę o minutowy, krótki speech, a temat tak się rozwija, że piasek dawno już przeleciał, a my dalej gadamy. A macka? Międlenie jej w dłoniach redukuje stres, a niektórych doprowadza wręcz do niepohamowanych napadów śmiechu.
Co jeszcze? Na pewno filmiki, np. z TED-a i TED Ed-a. Jeśli dobrze wybiorę nagranie, możemy spędzić nad nim nawet pół lekcji. Najpierw oczywiście słuchamy, wybieram z video słówka, które mogłyby się przydać uczniowi, tłumaczymy je, oswajamy. A potem zaczyna się gadanie. Czasem mam przygotowane wcześniej pytania, czasem uprawiamy radosną Wielką Improwizację. Od czego to zależy? Od nastroju i tego, na ile dobrze znam klienta. Zazwyczaj wiem, które tematy „chwycą”, chociaż czasami spotykają mnie zaskoczenia – zarówno pozytywne, gdy uczeń nieoczekiwanie się rozgaduje, ale też pozytywne, gdy przeszacowałam zainteresowanie klienta materiałem. Z lekcjami jest jak z życiem, trudno przewidzieć wszystkie warianty rozwoju sytuacji.
Inną stroną, do której sięgam, gdy chcę zachęcić uczniów do mówienia, jest zbiór pytań konwersacyjnych z ESL. Nie przerobiłam jeszcze nawet połowy rozpisanych tam tematów, a ponieważ są one życiowe, łatwo jest rozwinąć wokół nich dyskusję, podobnie jak w przypadku wszelkich tematów związanych z pracą lub hobby klienta – osobiste zainteresowania i pasje to zazwyczaj temat rzeka, w którym łatwo popłynąć, na czym najbardziej mi zależy.
Jest jeszcze grupa ćwiczeń, które nazwałabym ćwiczeniami kreatywnymi, a które inspirowane są różnymi materiałami – filmikami, zdjęciami, wierszami i przychodzą mi do głowy w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Na szczęście zazwyczaj mam pod ręką telefon, a tam „listę pomysłów na ćwiczenia”, które skrupulatnie notuję i wykorzystuję podczas spotkań z klientami. Niedawno stworzyłam na przykład takie przyjemne ćwiczenie rozgrzewkowe wokół wiersza Wisławy Szymborskiej „Możliwości”, który został wspaniale przetłumaczony na angielski przez Stanisława Barańczaka. Uczniowie oczywiście najpierw zapoznawali się z jego treścią, wyjaśnialiśmy nieznane słownictwo, trochę dyskutowaliśmy o treści, ale najciekawsza była faza końcowa, w której musieli odkryć w sobie poetyckie nuty i dopisać kilka dalszych linijek wiersza. Jedną z nich jeszcze pamiętam: I prefer sunrises to sunsets. Ładnie, prawda? Tworzymy też historie wokół kolaży zdjęć, piszemy na chacie, tworzymy piosenki… Właściwie do tej pory powstała jedna – po rosyjsku, o psie, który dziwnie na mnie patrzy. Napisała ją moja jak dotąd najbardziej szalona grupa, która składała się z samych inżynierów. Co przeczy przekonaniu, że osoby obdarowane umysłem ścisłym nie mają talentu do języków oraz są mało kreatywne.
Chodzą mi po głowie jeszcze inne pomysły, jak chociażby lekcje w terenie, ale na to potrzebuję trochę więcej wolnego czasu. Mam nadzieję, że znajdę go w czasie wakacyjnych urlopów. W każdym razie jeśli chodzi o ćwiczenia, które można wykorzystywać do nauki języka obcego, mogę powiedzieć tylko tyle: sky is the limit.
To już trzeci post, który napisałam we współpracy z innymi lektorami. Jeśli jeszcze nie widziałaś poprzednich, koniecznie poczytaj o tym, co mówimy na temat efektywnej nauki oraz życia lektora od kuchni. A może zastanawiasz się, jak możesz ćwiczyć mówienie w domu, bez pomocy trenera? W takim razie właśnie dla Ciebie napisałam ten artykuł.