Szósta… szósta piętnaście… szósta dwadzieścia… mój budzik dzwoni po raz trzeci i wiem, że to ostatni dzwonek, żeby wstać i przygotować się do pracy. Jest ciemno? Nie chce mi się wstawać? A może by tak enżet…? Jakie enżet!? Kobieto, nie jesteś na etacie!
Taaaak, tak wygląda czasem mój poranek. Raz zdarzyło mi się nawet zaspać i otworzyć drzwi klientce jeszcze w szlafroku 😉 Na szczęście znamy się już z Alicją na tyle dobrze, że tylko się roześmiała na ten widok. Od tamtej wpadki zawsze szykuję ubranie na następny dzień wieczorem – to znacznie skraca czas realizacji planu B.
Mam nadzieję, że ta krótka historyjka rozbawiła Cię. Chęć wywołania Twojego uśmiechu to jeden z powodów, dla którego ją opisałam, a drugi to taki, że ta sytuacja idealnie pokazuje obie strony życia lektora-freelancera – ciemną i jasną, tę wspaniałą i tę upierdliwą. Trudne jest to, że muszę się dobrze dyscyplinować i chodzić nakręcona jak szwajcarski zegareczek (a na etacie regularnie się spóźniałam), trudno jest powiedzieć sobie „no dobra, dziś olewam wszystko i nie pracuję”, bo „wystawiam” wtedy klientów, a z drugiej strony relacje, które z nimi tworzę, pozwalają mi czuć się dużo swobodniej i bardziej komfortowo niż w jakiejkolwiek innej pracy. Zresztą poranne wstawanie – codziennie zaczynam lekcje o 7 – ma też tę zaletę, że efektywnie wykorzystuję swój dzień, mam stały rytm pracy, bez którego moje plany rozjeżdżałyby się na prawo i lewo. A to jest nieocenione, jeśli trzeba się samodzielnie motywować do pracy. Jeśli znasz innych freelancerów, zapytaj ich, z czym mają największy problem 😉 Ja w tym momencie mogę Ci przedstawić jednego, którego zaprosiłam do współpracy przy napisaniu tego artykułu. Jest nim Beata Topolska, trenerka języka angielskiego i zanim rozwinę przed Tobą moją wizję świata lektora, przedstawię Ci jej opinię na temat pracy na frilansie:
Moją przygodę z uczeniem języka angielskiego zaczęłam ponad 8 lat temu i w miarę jak zdobywałam doświadczenie, zmieniały się również moje preferencje dotyczące prowadzenia zajęć. Teraz z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że najbardziej satysfakcjonujące są dla mnie lekcje 1-na-1. Im dłużej uczyłam w ten sposób, tym bardziej mi się to podobało, aż stało się moim ulubionym sposobem przekazywania wiedzy. Jakie są więc wady i zalety mojej pracy? Ponieważ kocham to, co robię oczywiście zacznę od zalet 🙂 Jako trener mam pełną swobodę w doborze materiałów dydaktycznych i możliwość wyboru klientów, z którymi chcę współpracować. Dzięki temu mam pewność, że uczę osoby maksymalnie zmotywowane i zwykle nie mam problemów z dyscyplinowaniem swoich słuchaczy. Zajęcia indywidualne dają mi również swobodę w dostosowywaniu tempa pracy – nie muszę trzymać się sztywno syllabusa w obawie, że jakiegoś tematu zapomnę zrealizować. Ponadto dzięki temu, że lekcje przebiegają w miłej i bezstresowej (mam nadzieję!;)) atmosferze, nie są one tak męczące. Indywidualny trening językowy sprzyja budowaniu długotrwałych relacji między mną a kursantami, co z kolei sprawia, że na co dzień nie stresuję się brakiem godzin i tym, że słuchacz z dnia na dzień zrezygnuje z zajęć. Oczywiście i takie sytuacje się zdarzają, ale na szczęście tylko sporadycznie. Za czym w swojej pracy nie przepadam? Ze względu na ilość prowadzonych kursów czasem można poczuć się przytłoczonym ilością materiałów do drukowania, prac domowych do sprawdzenia itd. Praca lektora wymaga też doskonałej organizacji i elastyczności, zwłaszcza, kiedy słuchacze odwołują lub przekładają zajęcia. Bywa, że mój plan dnia zmienia się z godziny na godzinę – w takich warunkach nie jest łatwo zaplanować, np. wyjście ze znajomymi czy na siłownię.
Bardzo zależało mi na tym, żeby Beata podzieliła się swoim doświadczeniem, ponieważ jest bardzo zaangażowaną w swoją pracę trenerką, co widać na jej blogu i fanpage’u. Myślę, że nie pożałujesz, zaglądając na jej stronę – ja sama znalazłam tam już kilka ciekawych artykułów.
Beata dobrze zauważyła, że w pracy, którą lubi się wykonywać, widzi się przede wszystkim zalety. Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami, którymi potrafię pisać. Tym bardziej, że lista zalet jest naprawdę długa. Popatrz tylko:
Praca w domu
Pracuję przeważnie w domu, nie tracąc czasu na dojazdy. Nie mam klimatyzacji, która krzywdzi moje zatoki, kolegi, który znów przyniósł do biura rybę, wiecznie popsutego xero, które nie wiadomo kto ma naprawić. Mam za to pod ręką ulubioną herbatę, kota, kanapę, kapciuszki oraz łóżeczko, gdy dopadnie mnie nagła chęć ucięcia sobie drzemki (ach, jak mi tego brakowało w zimnym, surowym biurze!).
Gdy zdarzy się, że dom obrzydnie mi do szczętu, zabieram komputer do kawiarni i tam piszę moje artykuły – tak właśnie powstaje tekst, który czytasz.
Słońce na twarzy
Gdy pracowałam na etacie, najbardziej bolało mnie serce, gdy patrzyłam za okno, a tam… było takie piękne słońce… tyle że beze mnie. Nie jest niestety tak różowo, żebym teraz mogła spędzać pół dnia na dworze, ale zdecydowanie mam większą swobodę jeśli chodzi o korzystanie ze światła słonecznego. Co jest nieocenione szczególnie zimą. Może zabrzmi to trochę śmiesznie, ale w momencie, gdy decydowałam się na zmianę pracy, kierowały mną trzy powody: niechęć do podporządkowywania się biurowym regułom, procedurom i poleceniom, pragnienie pracy w kawiarni (tak, naprawdę tak bardzo to lubię!) oraz właśnie możliwość czerpania korzyści ze słońca w zenicie. I teraz to wszystko mam.
Elastyczny czas pracy
Co roku w czerwcu w Chorwacji odbywa się wielki, gorący, wspaniały festiwal salsy. Jadę! Na majówkę znajomi organizują wypad na żagle, trzeba tylko wziąć piątek wolny. Jadę! Zbliża się Wigilia, muszę pomóc mamie w lepieniu pierogów. Nie ma sprawy! W poniedziałki o 19.45 są świetne zajęcia z jogi, bardzo chciałabym na nie chodzić. Załatwione! A może zrobię sobie wolne piątki? To też da się zrobić, chociaż muszę jeszcze nad tym troszkę popracować…
Kreatywność i odpowiedzialność za własną pracę
Jestem taką osobą, która ma bardzo dużo różnych pomysłów, dość szybko się nudzi, powtarzając te same czynności i nie lubi być zależna od zasad i przepisów, których nie rozumie. Pewnie są firmy, w których mogłabym się odnaleźć, jednak stworzenie własnej przestrzeni do pracy w tym momencie najbardziej umożliwia mi spełnienie tych moich wygórowanych potrzeb. Tworzenie nowych ćwiczeń, kreowanie przekazu marketingowego mojej firmy, szukanie klientów i utrzymywanie relacji z nimi oraz wiele, wiele innych zadań to taka przestrzeń, w której czuję się jak ryba w wodzie.
Samorozwój
Ja zawsze byłam osobą głodną wiedzy i właśnie ta praca ten mój głód karmi na kilka sposobów. Po pierwsze każdy nowy klient to dodatkowa wiedza z branży, w której on pracuje. Nieruchomości, HR-y, budownictwo – każda z tych dziedzin jest dla mnie ciekawa, a pośród moich klientów mam właśnie takich specjalistów. Po drugie każda osoba wnosi coś swoją osobowością i zainteresowaniami. Pracując z klientami indywidualnie, mogę czerpać z tych zasobów i jest to dla mnie niezwykle wartościowy element tej pracy. Przykład? Najświeższe wiadomości na temat nowoczesnej broni, która może usmażyć nas jak w mikrofalówce. Brzmi to może niezbyt pozytywnie, ale temat do rozmowy jest ciekawy. Po trzecie, kiedy przygotowuję lekcję, myślę zawsze o jej odbiorcy i do niego dostosowuję materiały. Wychodzę z założenia, że łatwiej jest się uczyć, kiedy czytamy coś ciekawego – mówię czasem, że jeśli ja się nudzę na lekcji, to znaczy, że marnie ją przygotowałam. Ciekawe materiały lepiej zapadają w pamięć – również moją. Po czwarte praca z wymagającymi klientami (a moi tacy właśnie są) mobilizuje do ciągłych poszukiwań nowych ćwiczeń, metod pracy i to jest mój żywioł.
Świetne relacje ze współpracownikami
Mam dwa rodzaje klientów – takich, relacje z którymi się nie układają i rozpadają oraz takich, z którymi z miesiąca na miesiąc pracuje mi się coraz lepiej. To jest ciekawe zjawisko ale zazwyczaj od początku czuję, z kim nie popracuję za długo – w ten czy inny sposób współpraca po krótkim czasie wygasa. Dzięki temu pracuję z takimi osobami, z którymi odnajduję wspólny język, co zapewnia 100% komfortu dla obu stron. A puste miejsce w grafiku dość szybko znów się zapełnia.
Realny wpływ na wysokość wynagrodzenia
Nikt nie chce mówić o pieniądzach, ale każdy o nich myśli. Większość osób chciałaby zarabiać więcej. Niektórzy nie wiedzą, jak to zrobić. Innym wydaje się to poza ich zakresem możliwości. A ja mam tak, że, po pierwsze, już teraz zarabiam tak, żeby być z tego zadowoloną, a po drugie wiem, co muszę zrobić, jeśli chcę zasłużyć sobie na podwyżkę. Ścieżek jest kilka, zależnych przede wszystkim od moich umiejętności, zapotrzebowania na rynku, dobrego marketingu, ale też czystej, żywej fantazji. Fajnie, prawda?
Namalowałam tak pastelowy obrazek mojej pracy, aż mi się monitor zaczął kleić. Trochę za cudowne wydaje się to życie na frilansie… Dlatego teraz nastąpi nagły zwrot akcji w kierunku „cieni”. Czy zaskoczę Cię, mówiąc, że wszystkie z nich zostały już opisane? Każda z tych super pozytywnych rzeczy powyżej ma swoją drugą stronę i tylko od mojego podejścia i kondycji zależy, jak będę się z tym czuła. Na szczęście jestem tym typem, który zazwyczaj widzi szklankę w połowie pełną, oj jakie to szczęście. Niemniej opiszę Ci teraz, co się dzieje, gdy wstanę z łóżka lewą nogą:
Dom staje się wtedy pułapką bez wyjścia, a ja zaczynam rozmawiać z kotem i kwiatkami. W dodatku trzeba ten dom częściej sprzątać, bo więcej w nim bałaganię.
Nie mam czasu iść na spacer, bo piszę ten artykuł, projektuję kurs online dla przedsiębiorczych kobiet oraz przygotowuję lekcje na jutro. Wszystko na raz.
Wieczorem okazuje się, że następnego dnia zamiast pięciu lekcji mam dwie, bo jeden klient dostał bólu zęba i spotkanie ze mną zamienił na randkę z dentystą, drugi przeżywa koniec świata w pracy, a trzeci kupił super tanie bilety do Londynu. Hm, przynajmniej będę miała czas na spacer.
Ach, zgadnij jeszcze, ile razy moi znajomi słyszeli, że akurat dziś popołudniu nie mogę się umówić na spontaniczne piwko nad Wisłą, bo pracuję.
Dostaję palpitacji, bo zastanawiam się, jak opłacić wyższy ZUS i poradzić sobie z wakacyjnymi urlopami. Tym razem nie mam zbyt wielu pomysłów… W końcu zamawiam wizytę u masażysty i kupuję kurs o technikach opanowania stresu, bo umysł ściśnięty adrenaliną marnie sobie radzi z kreatywnością. A klienci nie lubią, kiedy na nich odreagowuję te trudniejsze emocje.
Znów mam się uczyć!? Za co? Dziś to bym poleżała i pooglądała serial… Poza tym to samokształcenie tyle kosztuje…
Hmm… do współpracowników nijak nie mogę się przyczepić. Nie raz było tak, że zaczynałam spotkanie z podłym nastrojem, ale ciepło słowo od klienta działało jak balsam. Nie, nie jest to artykuł sponsorowany.
Gdy nie pracuję, nie zarabiam. Gdzie się podziałeś płatny urlopie?
Tak właśnie wygląda życie lektora języka obcego, który nie wybrał sobie ciepłej posadki w szkole. (Zresztą ten, kto pracował z młodzieżą, wie, że potrafi tam być wręcz gorąco.) Wymaga ono ciągłego balansowania, dostosowywania się do bieżących okoliczności, ale przecież na tym polega… życie. Dlatego dobrze mi tu, gdzie jestem.
Świetny artykuł. Znam te wszystkie blaski o cienie . Jestem nauczycielem w SP i prowadzę swoją działalność -szkołę językową. Grunt to to żeby lubić to co się robi; )a wszystkie frustracje łatwiej znieść. Pozdrawiam
Samą prawdę napisałaś Olu 🙂 A najbardziej rozumiem to, że od pierwszego spotkania wyczuwa się czy relacja z klientem potrwa jedynie chwilę, czy będzie trwała nawet wtedy, kiedy lekcje staną się już zbędne.
Tylko pod jednym bym się nie podpisała, wczesne wstawanie – dla mnie to nie problem, ale to już moje osobiste „skrzywienie” 😉 Super tekst!
Dziękuję Ci bardzo 🙂
Co do wczesnego wstawania – ja z reguły też wolę wcześniej zacząć dzień, ale czasem chciałoby się dłużej pospać, a to jest po prostu niemożliwe…
You are my brother from another mother. Tylko taki brother z biustem 🙂 Trzymam kciuki za dalszy rozwoj Twoj i swoj i zeby nam sie zawsze chcialo!
Dziękuję! To chcenie to podstawa wszystkiego, więc mam nadzieję, że życzenie spełni się dla nas obojga 🙂